Rygorystyczne reguły sanitarne panujące w padoku Formuły 1 wprowadziły m.in. obowiązek ciągłego noszenia na twarzy specjalnego typu masek. Teraz rząd Włoch mocno zakwestionował ich skuteczność.

Maski U-Masks według włoskiego ministra zdrowia, Roberto Speranzy, mogą stanowić ryzyko dla zdrowia, gdyż nie posiadają odpowiednich certyfikatów. A w zasadzie posiadają je, lecz są one kompletnie nieważne.

Jak czytamy od wczoraj w wielu włoskich dziennikach, pod koniec stycznia funkcjonariusze przeprowadzili śledztwo w zakładzie w Bolzano, gdzie były produkowane U-Masks. Okazało się, że wyroby zostały zatwierdzone i dopuszczone na rynek przez osobę nieposiadającą wymaganego stopnia naukowego. W związku z tym, prokuratura wystosowała zarzut przekroczenia uprawnień, a także rozpoczęła dochodzenie wobec dyrektora włoskiego oddziału producenta. Ponadto ministerstwo zdrowia nakazało bezwzględne wycofanie U-Masks z rynku oraz zakazało ich sprzedaży.

To właśnie te maski, które charakteryzują się wcięciami po obu stronach, były w zeszłym roku używane przez wszystkich obecnych w padoku ludzi - począwszy od mechaników i inżynierów, na samych kierowcach i szefach zespołów kończąc. W oficjalnych sklepach ekip F1 cały czas osiągają one niebagatelne ceny; by wejść w posiadanie U-Mask z logiem Mercedesa, należy zapłacić 35 funtów (ok. 180 zł).

Natomiast jeśli wierzyć włoskim ustaleniom i podawanym przez prasę informacjom, te "produkty premium" miały być mniej skuteczne niż zwykłe maski chirurgiczne, które można kupić za symboliczne kilkanaście groszy w aptece.

Sprawą zajął się więc także włoski Urząd Antymonopolowy (AGCM; odpowiednik polskiego Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów), który zakwestionował działania promocyjne szemranego producenta - miałyby one "wprowadzać w błąd oraz wykorzystywać obecną sytuację zagrożenia zdrowia w celu nakłonienia konsumenta do zakupu reklamowanego produktu po wysokich cenach."