Do przestrzeni medialnej przedostała się lista podmiotów zainteresowanych dołączeniem do kalendarza F1. Wiele z nich chciałoby otrzymać stałą umowę od Liberty Media i spółki.
Listę tę ujawnił w swoim notatniku ceniony dziennikarz F1, Joe Saward. Potwierdził w nim m.in. plotki o tym, że Argentyna faktycznie chciałaby powrócić do kalendarza. Wszystko oczywiście przez starty Franco Colapinto, którego dopilnuje masa rodzimych kibiców. Nie wiadomo jednak do końca, czy Argentyńczycy chcą postawić na budowę nowego obiektu czy powrócić na Autodromo Oscar y Juan Galvez w Buenos Aires.
Z racji podpisania umowy z MotoGP ten tor doczeka się bowiem gruntowej modernizacji, a to mogłoby otworzyć drzwi dla królowej motorsportu. Warto wspomnieć, że w poprzedniej dekadzie rozważano ściganie się w nadmorskim kurorcie Mar de Plata, ale finalnie nic z tych planów nie wyszło.
Szanse na powrót do kalendarza mają sprawdzać też Niemcy i włodarze Hockenheimringu. Ostatnie doniesienia w tym temacie przewijały się w 2022 roku. Wtedy mówiło się nawet o podpisaniu 10-letniej umowy, a Liberty Media miała być zainteresowana tym comebackiem ze względu na wejście Grupy Volkswagena do F1.
Finalnie z jej ramienia wejdzie Audi, a to w połączeniu z rywalizacją z Mercedesem - zdaniem Sawarda - może zwiększyć zainteresowanie wśród niemieckich kibiców. Zresztą sami szefowie zespołów niejednokrotnie wspominali o znaczeniu tego rynku.
O stałe miejsce w terminarzu mają ubiegać się też klasyczne europejskie tory, a mianowicie Barcelona, Imola i Spa. Z tego grona tylko Belgowie pozostaną w kalendarzu po sezonie 2026, ale w ramach rotacyjnej umowy. Tymczasem otwarcie zabiegają o etatowe miejsce.
Włosi z kolei przymierzani są już do ewentualnego zastąpienia Madrytu, jeżeli ten nie zdąży przygotować swojego toru. To potencjalnie oznaczałoby też dobrą wiadomość dla podbarcelońskich działaczy, którzy stracili miano organizacji GP Hiszpanii. Poza tym mają też dobrą renomę w padoku, jeśli chodzi o warunki testowe.
Jeśli chodzi o pozostałe podmioty walczące o długoterminowe wejście do F1, Saward wspomniał o Qiddiyi, Osace oraz Korei Południowej. Ta pierwsza lokalizacja (którą notabene ostatnio odwiedził Stefano Domenicali) i tak zacznie gościć najlepszych kierowców świata z racji ogłoszonych planów przy podpisywaniu umowy w 2020 roku. Zagadką pozostaje to, czy prawdziwe są plotki o tym, że Saudyjczycy chcieliby organizować dwie własne rundy.
Co do Osaki - tutaj stosowne doniesienia przewijały się przed przedłużeniem kontraktu z Suzuką. Chociaż tamtejsi przedstawiciele zarzekali się, że nie chcieliby tego robić kosztem tego legendarnego toru, trudno sobie wyobrazić scenariusz, aby dwa japońskie wyścigi odbywały się corocznie. W kontekście powrotu do Korei Południowej tutaj nie mówi się o torze w Yeongam, a nowym w Inczhon.
Brytyjski żurnalista wspomniał też o czterech lokalizacjach, które po prostu chciały znaleźć się w kalendarzu. Chodzi zwłaszcza o afrykański kierunek i starania RPA oraz Maroko. Oba podmioty poczyniły już zresztą odpowiednie kroki w tym zakresie. Wcześniej dużo mówiło się również o Rwandzie, ale wygląda na to, że po interwencji Demokratycznej Republiki Konga jej szanse na organizację wyścigu mocno zmalały.
Ostatnimi państwami starającymi się o wejście do terminarza mają być Turcja i Portugalia. Oba te kraje mocno pomogły mistrzowskiej serii w pandemicznym okresie i od tamtej pory co rusz wymienia się je pod kątem następnego powrotu. Turcy są nawet gotowi na zastępstwo już w sezonie 2026, a Portugalczycy na klasyczne wejście w 2027 roku.
Na koniec Saward zaznaczył, że już niedługo F1 ogłosi nowe Grand Prix, które będzie rozgrywane w latach 2027-2028. Najprawdopodobniej chodzi o Tajlandię, która nie znalazła się gronie torów wymienianych przez dziennikarza. Tymczasem w ostatnim czasie tamtejsi działacze poczynili jasne kroki w kierunku zadowolenia Liberty Media, publikując nawet potencjalną nitkę ulicznego obiektu w Bangkoku.
© Pirelli


Jeśli nie masz jeszcze konta, dołącz do społeczności Formula 1 - Dziel Pasję!
zarejestruj się