Arbitrzy GP Holandii nie podjęli dalszych akcji w związku z incydentem, do którego doszło między kierowcami Ferrari a Mercedesa. Wywołało to jednak pewną dezorientację w padoku F1.
Po restarcie spowodowanym okresem wirtualnej neutralizacji doszło do bardzo ciekawego pojedynku między Charlesem Leclerkiem a George'em Russellem. Na 32. okrążeniu Monakijczyk w odważny sposób zaatakował swojego rywala od zewnętrznej zakrętu 11, aby już w "dwunastce" znaleźć się po wewnętrznej i go wyprzedzić.
Manewr ten został jednak okraszony kontaktem obu bolidów, a kierowca Mercedesa zgłosił przez radio swoje uwagi, twierdząc, że jego konkurent wyjechał poza tor. Sytuacja ta została oczywiście skierowana do arbitrów pod kątem śledztwa dot. odpowiedzialności za tę kolizję.
Dogłębna analiza miała miejsce już po zakończeniu zmagań i finalnie zdecydowano się odstąpić od dalszych akcji. Sędziowie sprawdzili całą sytuację ws. zgodności zachowań obu kierowców z obowiązującymi wytycznymi oraz tego, czy Leclerc faktycznie wyjechał poza białe linie toru w zakręcie nr 12.
I tutaj pojawiła się pewna nieścisłość w całym werdykcie. Z raportu wynikało bowiem, że dostępne dowody nie wskazywały jednoznacznie na wyjazd przedstawiciela Ferrari, a pogląd ten podzielili reprezentanci obu zespołów.
Sęk w tym, że jeszcze w trakcie zmagań kontrola wyścigu poinformowała o usunięciu czasu Leclerca z 32. okrążenia z powodu... przekroczenia limitów toru w zakręcie nr 12. Do tego w mediach nie brakowało różnych ujęć, z których klarownie wynikało, że samochód Ferrari nie zmieścił się w białych liniach. Takim zdjęciem podzielił się m.in. Tobi Gruner z Auto Motor und Sport.
Dlaczego zatem Mercedes nie naciskał mocniej na ewentualne reperkusje? Wpływ na to miało nieukończenie wyścigu przez Monakijczyka, do którego przyczynił się Kimi Antonelli. Gdyby został ukarany, musiałby zostać przesunięty na starcie GP Włoch, a do tego nie chcieli dopuścić Toto Wolff i spółka:
"Patrząc na to z całej perspektywy wyścigu, nie chcemy, by Charles otrzymał karę cofnięcia na starcie na Monzy po tym, jak odpadł z rywalizacji z powodu naszego bolidu. Z drugiej strony nie uważam, by było tutaj miejsce do wyprzedzania po lewej stronie. Można było naturalnie próbować się przecisnąć, ale nigdy to nie wyjdzie. Pod tym kątem powiedziałbym raczej, że to wina Charlesa", przekazał Austriak, cytowany przez RaceFans.
Jeszcze ciekawszą teorią nt. całego zdarzenia podzielił się użytkownik X-a/Twittera, Vanja H, który kompleksowo analizował już inny wątpliwy pojedynek z tego sezonu, czyli ten Oscara Piastriego i Maxa Verstappena z GP Arabii Saudyjskiej. Według niego, to Russell, a nie Leclerc powinien otrzymać 10-sekundową karę za spowodowanie kolizji.
Chociaż wydaje się to nieco irracjonalne, opierając się na konstrukcji wytycznych dot. ściągania się w szykanach, to Monakijczyk miał prawo do zakrętu nr 12. Łuk wcześniej takowe posiadał Russell, ale ponieważ pozostawił sporo miejsca na wyjściu z niego, już w kolejnym był wyprzedzany przez rywala. Sędziowie nie wzięli jednak tego pod uwagę, skupiając się na aspekcie rzekomego wyjazdu poza tor.
Jeśli nie masz jeszcze konta, dołącz do społeczności Formula 1 - Dziel Pasję!
zarejestruj się