Red Bullu, Renault nie idźcie tą drogą, czyli zmiany, zmiany
Rozgoryczenie Red Bulla wobec Renault jest zrozumiałe. Samochód ten pod względem konstrukcji, aerodynamiki i zawieszenia jest przecież w ścisłej czołówce. Trzy zwycięstwa Daniela Ricciardo przy dużych kłopotach technicznych w pierwszej połowie sezonu mówią same za siebie. Nie dość, że silnik odstaje zdecydowanie pod względem osiągów w stosunku do konstrukcji Mercedesa to jeszcze poziom awaryjności pozostawia wiele do życzenia. Problemy zaczęły się jeszcze przed sezonem i tak naprawdę go definiowały.Po pierwsze notoryczne defekty podczas przedsezonowych testów oznaczały praktyczny brak kilometrów, a więc rezygnację z szans przygotowania nowej konstrukcji samochodu do pierwszych Grand Prix. Testowano go w Australii i nagięcie przepisów przez zespół w przypadku bolidu Ricciardo, jakże poważne w konsekwencjach, wynikało, według mojej oceny, właśnie z desperacji szefostwa teamu. Po pierwsze ? w sensie konkurencyjności była to przecież dla nich kolosalna zmiana. Po drugie - awaryjność jednostek napędowych i podzespołów całego systemu hybrydowego podlega w tym sezonie bardzo dużym obostrzeniom regulaminowym. Wyczerpując mocno ograniczone ilości poszczególnych części, zespół naraża się na wymierne kary. Przykładowo: maksymalna liczba silników na sezon to 5 sztuk, a pojedyncza skrzynia biegów musi wystarczyć aż na 6 eliminacji. Wreszcie po trzecie - ważnym punktem w aktualnych przepisach jest zamrożenie technologiczne konstrukcji jednostki napędowej na czas trwania sezonu, czyli silnikowo każda ekipa musi zakończyć sezon z tym czym zaczęła. Nie trzeba dużo wyobraźni, aby odgadnąć opinię ludzi Red Bulla, co do tego z czym zaczęli sezon. Ponadto, stwarza to trochę atmosferę tajemniczości, ponieważ do przyszłego sezonu nie będziemy w stanie realnie ocenić postępu technologicznego koncernów dostarczających silniki.
Tak więc Red Bull ma na co narzekać, a utrzymująca się duża strata do Mercedesa mogłaby skłaniać go do zerwania współpracy z Renault.
I na przykład podjęcia próby skonstruowania własnej jednostki, o czym w Red Bullu myślano w tym sezonie. Ostatecznie zdecydowano się na wariant pośredni, przede wszystkim ze względu na mocno elastyczną pozycję strony Renault w negocjacjach. Współpraca z francuskim koncernem będzie kontynuowana, ale na zupełnie innych zasadach. Zmiany zaczynają się od kadr w Renault. Sposób i zakres współpracy będą ponadto zupełnie inne. Koniec z równouprawnieniem klientów Renault. Firma skoncentruje się w 100% na swoim priorytetowym odbiorcy. Pozostali klienci będą zdani na produkt, który powstanie w efekcie tej współpracy z minimalnym wpływem na kierunek rozwoju technologicznego.
To coś zupełnie nowego.
W tym roku silniki Renault były bowiem dostarczane na zasadach pełnej równości zarówno do Caterhama, Toro Rosso jak i Red Bulla. Nic dziwnego, że to rozwiązanie się nie sprawdziło. Można to oczywiście różnie oceniać, ale prawda jest taka, że w dalszym ciągu potrzeby mistrzowskiego teamu, takiego jak Red Bull, w stosunku do małej ekipy są zupełnie inne. Podobnie, jak inne są budżety. Myśląc o tytułach nie można bazować na standardowym produkcie. Tak ważny element jak jednostka napędowa musi powstawać przy ścisłej współpracy z działami projektantów i konstruktorów samochodu i Renault to w końcu zrozumiało. Przy tak otwartych negocjacjach nie dziwi zgoda Red Bulla na kontynuację współpracy. Zespół z Milton Keynes również ze swojej strony podszedł do tego nowego rozdziału niezwykle ambitnie. Uznał, że wiele etapów prac projektowych czy produkcyjnych może wziąć na siebie, przede wszystkim w zakresie technologii hybrydowej, systemów elektrycznych czy komputerowych symulacji. Będzie to więc de facto nie tylko współpraca, ale wręcz wspólny produkt.
Myślę, że dla Red Bulla to dobry kierunek i należy się osobom decyzyjnym uznanie, że emocje nie wzięły góry i podeszli do krytyki w sposób konstruktywny.
Taki model współpracy jest bowiem idealny dla Red Bulla, którego sukces negocjacyjny polega przede wszystkim na przekonaniu Renault, że należy stawiać na wynik, a nie na ilość potencjalnych odbiorców. To wyjście obronną ręką z opresji, ponieważ alternatywy Red Bulla były dość ograniczone. Ferrari, Mercedes? Na pewno nie. Honda? Jak na razie duża niewiadoma. Pozostawałaby więc opcja własnego silnika, ale Red Bull nie ma ani takiej technologii, ani infrastruktury, ani kadr, a tego wszystkiego nie można zdobyć samymi nakładami finansowymi. Do tego potrzeba czasu, dużo czasu, co musiałoby oznaczać przejście na drugi plan w kilku kolejnych sezonach, a o tym Red Bull nawet nie chce myśleć.
Autor: Jarosław Wierczuk
komentarze
1. 6q47
Pięknie Panie Jarosławie...
Tylko czy skupienie się na IRBR nie będzie równoznaczne z kupowaniem komponentów od konkurencji, t.z.n. od innych producentów baterii, generatorów H i K, turbosprężarki oraz oprogramowania scalającego wszystkie "niewiadome" w jedno Super Ciało?
Co oznaczają słowa: ... nie może bazować na standardowym produkcie ... ?
Rozumiem, że jest to przenośnia, skrót myślowy czy też niestandardowe myślenie jeżeli chodzi o zacieśnienie współpracy z Reanault.
Tylko czy nie jest to wskakiwanie na poziom, który wyssie pewne - raczej spore - kwoty przede wszystkim z IRBR, ale też niejako rykoszetem uderzy z mniej zasobne zespoły?
Tylko czy przypadkiem te mniej zasobne zesopły nie postanowią zakończyć z tym sezonem swojego bytu w F1...
Pozdrawiam.
2. wheelman
Po przeczytaniu treści nie potrafię wywnioskować skąd się wziął tytuł... Trochę onetowy, ale nie tak bardzo, natomiast w jednej kwestii identyczny. Ma się do treści jak pięść do nosa.
Skomentuj artykuł
Jeśli nie masz jeszcze konta, dołącz do społeczności Formula 1 - Dziel Pasję!
Zarejestruj się już teraz