Verstappen mógł nawet nie wystartować w GP Węgier z powodu awarii w Q3

Max Verstappen i Red Bull mają za sobą weekend pełny przygód. Pierwsza z nich wystąpiła podczas finałowego segmentu czasówki, kiedy utrata mocy uniemożliwiła mu walkę o najlepsze lokaty. W związku z tym Holender musiał startować z 10. miejsca, a Austriacy zapobiegawczo wymienili jednostkę napędową w jego samochodzie. Podobne działanie dotyczyło samochodu Sergio Pereza.

Koniec końców, wyszło to na dobre wszystkim w Milton Keynes, bowiem 24-latek pewnie wygrał węgierską rundę i zwiększono przewagę w obu klasyfikacjach generalnych. A jak ujawnił po wyścigu Christian Horner - gdyby nie wymiana motoru w bolidzie mistrza świata, ten mógłby nawet nie ustawić się na polach startowych w niedzielę:

"Wymieniliśmy jednostkę napędową, gdyż jeden z komponentów z samochodu Maxa się zepsuł. Na szczęście, siedząc tutaj teraz, jesteśmy wdzięczni, że wydarzyło się to wczoraj, bo brakowało może 12 kilometrów, by stało się to na polach startowych. Postanowiliśmy wymienić cały silnik zamiast starać się naprawiać tę jedną usterkę. Na wszelki wypadek tak samo postąpiliśmy w przypadku Checo", mówił szef Red Bulla, cytowany przez RaceFans.

Verstappen napotkał także inny kłopot w trakcie niedzielnej rywalizacji. W rozmowie ze swoim inżynierem wyścigowym narzekał na trudności z pracą sprzęgła, co potwierdził też Horner:

"Mieliśmy problem ze sprzęgłem na początku wyścigu w bolidzie Maxa. Temperatury wymykały się trochę spod kontroli. Z tego powodu trzymaliśmy go trochę za plecami Carlosa [Sainza], a zwłaszcza po pierwszym pit-stopie. Natomiast gdy już sobie z tym poradziliśmy, zademonstrował świetne tempo."

Brytyjczyk przyznał też, że nie wierzył w zwycięstwo swojego teamu na Hungaroringu, biorąc pod uwagę to, iż jego kierowcy startowali z 10. oraz 11. pola i trudności z wyprzedzaniem na tym torze:

"Według naszej przedwyścigowej analizy, jeśli wszystko dobrze pójdzie, mieliśmy uplasować się w okolicach 5-6 miejsca. A wygrana z 10. pozycji zdecydowanie wykracza poza nasze oczekiwania."

Sporo zasług w niedzielnym triumfie Red Bulla miało naturalnie Ferrari, które kolejny raz w tym sezonie koncertowo popsuło wyścig Charlesa Leclerca, dając mu twarde opony na 40. okrążeniu. Monakijczyk miał ogromne problemy z ich dogrzaniem i stracił przez to mnóstwo czasu. Co ciekawe, ekipa Hornera również rozważała założenie tej mieszanki, ale... na start zmagań:

"Chcieliśmy rozpocząć tę rundę na twardym ogumieniu, gdyż zasadniczo było to najlepsze rozwiązanie na wyścig. Jednakże kierowcy mieli problemy z dogrzaniem miękkich opon już w drodze na pola startowe i byłoby to absurdalne, gdybyśmy startowali na twardej mieszance przy takiej pogodzie. Obu kierowcom daliśmy miękkie opony, co wymusiło na nas strategię dwóch pit-stopów. Sprawdziła się ona i znakomicie to się ułożyło."

Ze słowami swojego przełożonego w stu procentach zgodził się aktualny lider mistrzostw świata:

"Jadąc na pola startowe, miałem miękkie opony i już zmagałem się z przyczepnością. Pomyślałem sobie tylko tak: "nie ma mowy o starcie na twardej mieszance". Dlatego spore uznanie dla całej ekipy, gdyż planując strategię wokół twardego ogumienia, dobrze poradziliśmy sobie z miękkim. Świetnie, że tak postąpiliśmy, bo z tym pierwszym byłoby naprawdę trudno. Widać to było po tym, jak Ferrari się ślizgało", dodał Verstappen, cytowany przez Motorsport.