FIA przypomina F1 o istnieniu klauzuli Dona Kinga
Po ostatniej wymianie zdań między posiadaczem praw komercyjnych, a przewodniczącym Mohammedem Ben Sulayemem nikt już nie ma wątpliwości co do istnienia sporu, który stale narasta między Liberty Media oraz Międzynarodową Federacją Samochodową.Cała sprawa zaczęła się nakręcać po przejęciu sterów Federacji przez Sulayema, który w minionym roku wyraźnie próbował pokazywać silną rękę, najpierw w sporze z kierowcami odnośnie kwestii użytkowania biżuterii oraz ognioodpornej bielizny, a następnie z samą Formuła 1, gdy ta nieskutecznie próbowała forsować zwiększenie liczby wyścigów sprinterskich. Ta ostatnia zmiana wejdzie w życie dopiero w tym roku, a liczba sprintów została zwiększona do sześciu. Już wtedy media rozpisywały się o narastającym w tle konflikcie, ale było to dopiero preludium do tego z czym do czynienia mamy obecnie.
Przed sezonem 2023 wybuchła kolejna mini afera po tym jak w zeszłym tygodniu Bloomberg poinformował, że szejkowie z Arabii Saudyjskiej, którzy stale zwiększają swoje zaangażowanie w międzynarodowe sporty, starając się "wybielić" działania własnego reżimu i zmienić wizerunek kraju, który nie przestrzega praw człowieka, złożyli ofertę przejęcia Formuły 1.
Arabia Saudyjska już jest mocno obecna w Formule 1. Reżim dopiął swego i mimo dużej krytyki od 2021 roku organizuje jedną z eliminacji mistrzostw świata F1 w Dżuddzie, a jednocześnie buduje spektakularny, zupełnie nowy obiekt pod Rijadem. Aramco, czyli największy koncern paliwowy na świecie jest również sponsorem strategicznym Formuły 1 i jednego z zespołów - Astona Martina.
W doniesieniach Bloomberga nie byłoby nic nadzwyczajnego gdyby nie kwota na jaką opiewała oferta złożona przez narodowy funduszu PIF, która miała wyceniać Formułę 1 na około 20 miliardów dolarów. Mimo takiej "okazji" właściciele z Liberty Media mieli odrzucić tę propozycję, ale w całą sprawę wtrącił się przewodniczący FIA, której statutowym zadaniem jest dbanie o bezpieczeństwo i stronę regulacyjną sportu, a nie kwestie komercyjne.
"Jako opiekun motorsportu i organizacja non-profit, FIA ostrożnie podchodzi do rzekomej wyceny F1, która ma wynosić 20 miliardów dolarów" pisał na oficjalnym koncie Ben Sulayem. "Każdemu potencjalnemu nabywcy zaleca się kierowanie zdrowym rozsądkiem, zwrócenie uwagi na większe dobro tego sportu i przedstawienie klarownego oraz zrównoważonego planu - nie tylko wielu pieniędzy."
"Naszym obowiązkiem jest to, by rozważyć przyszły wpływ na promotorów w kwestii zwiększonych opłat licencyjnych. To samo dotyczy innych kosztów komercyjnych oraz negatywnego wpływu na kibiców."
Takie postawienie sprawy nie spodobało się włodarzom z Liberty Media, którzy zagrozili nawet przewodniczącemu wyciągnięciem prawnych konsekwencji, zaznaczając, jednak, że liczą iż dalsze angażowanie prawników w tę sprawę nie będzie koniczne.
W swoim liście właściciele praw komercyjnych zwrócili uwagę, że to oni ma prawo do wszelkich rozmów handlowych w tym sprzedaży Formuły 1, a FIA powinna zajmować się swoją działką, którą jest dbanie o spójność przepisów oraz bezpieczeństwo.
Taki komentarz również nie pozostał bez odpowiedzi przewodniczącego FIA, który przypomniał Liberty Media, że mistrzostwa są własnością FIA, a oni jedynie je dzierżawią i tutaj dochodzimy do sedna sprawy, którą należałoby wyraźnie wytłumaczyć.
Kwestia sprzedaży praw komercyjnych do Formuły 1 sięga początków milenium i współpracy Maksa Mosleya, ówczesnego szefa FIA z jego dobrym znajomym Berniem Eccelstonem. Obaj panowie poznali się na padoku prowadząc własne ekipy. Mosley zarządzał Marchem, a Ecclestone nabył w tym celu Brabhama.
Ich kariery potoczyły się tak, że obaj stanęli na szczycie organizacji zarządzających Formułą 1. Mosley i Ecclestone dogadali się w mniej lub bardziej przejrzysty sposób co do sprzedaży praw komercyjnych do większości znaczących dyscyplin rozgrywanych pod egidą FIA. W portfolio znajdowały się i mistrzostwa WRC i Formuła 1, a także wyścigi samochodów sportowych czy nawet ciężarówek. Nie spodobało się to jednak jednemu z producentów telewizyjnych, który zakwestionował przed Komisją Europejską takie działania i zarzucił Federacji kreowanie monopolu.
Komisja Europejska podzieliła obawy producenta, a Mosley, prawnik z wykształcenia, zaczął szukać sposobu na obejście przepisów. Pierwotnie planowano dzierżawę praw komercyjnych na jedynie 15 lat, za kwotę rzędu 313 milionów dolarów. Dlaczego więc 15-letnia umowa przekształciła się w przeszło 100 letnie zobowiązanie? Otóż prawo Unii Europejskiej i nie tylko w zakresie umów dzierżawy dotyczy kontraktów do 99 lat. Stuletni okres wychodził poza ramy ustawowe i FIA ostatecznie sprzedała prawa do królowej sportów motorowych na okres aż 113 lat. W ten sposób udało się obejść większość restrykcji, ale skutkiem ubocznym było pozostawienie kwoty dzierżawy na tym samym, równie niskim z dzisiejszej perspektywy, poziomie.
Bernie Ecclestone szybko sprzedał prawa do serii WRC za równe 100 milionów dolarów, częściowo zwracając sobie poniesione koszty, aby w 2006 roku prawie kompletnie wyjść z inwestycji sprzedając udziały do potężnego funduszu CVC za 1,6 miliarda dolarów. Władze CVC polubiły sposób pracy Eccelstone i pozwolili mu przez lata zarządzać w ich imieniu sportem, który cały czas zyskiwał na wartości.
W 2017 roku doszło do transakcji, która przekraczała łącznie 8 miliardów dolarów (wraz z długiem) w wyniku której własność praw komercyjnych do F1 przeszła w ręce Liberty Media.
Gołym okiem widać, że "deal" jaki Mosley zrobił z Ecclestonem, delikatnie mówiąc, nie jest najbardziej korzystny dla FIA. Pełnej treści umowy nie znamy, ale przy stale rosnącej popularności sportu taka sytuacja może budzić w szeregach FIA frustracje, które prowadzą do takich jak obecnie wymian zdań między posiadaczem praw komercyjnych, a przewodniczącym Federacji.
Umowa dzierżawy ma być wyjątkowo szczelna, a to sprawia, że Federacja przez najbliższe kilkadziesiąt lat straci wiele miliardów dolarów z potencjalnych zysków, gdyż do końca umowy pozostało jeszcze 88 długich lat.
W zupełnie innej sytuacji znajduje się Międzynarodowa Federacja Motocyklowa, która prawa komercyjne do wyścigów MotoGP sprzedaje firmie Drona w pięcioletnich pakietach, a z ostatnich doniesień wynika, że zostały one wydłużone do 10 lat.
Jak już wspomnieliśmy umowa zawarta między FIA i Berniem Ecclestonem jest wyjątkowo szczelna, ale nie oznacza wcale, że Federacja nie ma żadnego wpływu. Zapisana jest w niej tzw. klauzula Dona Kinga, pochodząca od słynnego promotora boksu.
Sam Mosley wspomniał o niej w jednym z wywiadów w 2002 roku mówiąc: "Do pewnego stopnia mamy prawo weta. Nadal mamy klauzulę Dona Kinga. [Posiadacz praw komercyjnych] nie może po prostu sprzedać praw i sobie odejść."
Aby tak się stało FIA musi wyrazić zgodę na transakcję przy czym w żaden sposób nie może dyktować posiadaczowi praw komercyjnych nowego kupującego i mieszać się do spraw handlowych Formuły 1. Jak zakończy się to przeciąganie liny nie wiadomo. Jedno jest pewne: w grę wchodzą ogromne pieniądze.
komentarze
1. Krukkk
Czyli po F1. Jest cienka granica oddzielajaca show od kiczu, a to co dzieje sie od sezonu 2013 to jest kicz.
Skomentuj artykuł
Jeśli nie masz jeszcze konta, dołącz do społeczności Formula 1 - Dziel Pasję!
Zarejestruj się już teraz