Nie tylko FIA napotkała opór ze strony zespołów dot. przekazywania przewidywanych osiągów na przyszłoroczne zmagania. Podobna sytuacja spotkała Pirelli, którego dane wskazują na aż 4-sekundowe różnice w wydajności.

Miniona przerwa wakacyjna dostarczyła kilka ciekawych wątków związanych ze zbliżającą się nieubłaganie nową erą regulacyjną. Chociaż przede wszystkim zajmowano się kwestiami silnikowymi i znacznie zwiększoną energią eklektyczną, na jaw wyszło również, że nie wszystkie zespoły zgodnie współpracują z FIA w kwestii danych na sezon 2026. Ujawnił to Nikolas Tombazis.

W ostatnich dniach podobny problem został uwypuklany w kontekście prac nad przyszłorocznymi oponami Pirelli. Włoski producent do dzisiaj (1 września) musiał zatwierdzić ich konstrukcję, co okazało się niemałym wyzwaniem. Niektóre stajnie nie przekazują mu bowiem w pełni rzetelnych danych odnośnie osiągów na kolejny rok. Potwierdziły to zbieżne raporty Auto Motor und Sport i The Race.

Według tego drugiego serwisu, różnice w poziomach docisku mają wynosić aż 30%, a same czasy okrążeń mieścić się w przedziale czterech sekund. Nie wiadomo, dlaczego w stawce zapanował taki precedens, natomiast niemal pewne jest to, że ukrywanie rzeczywistej wydajności doprowadzi do problemów natury regulaminowej.

Co ciekawe, samo Pirelli nie do końca rozumie takich zagrywek. Zważywszy na spadek docisku o około 30%, jaki będzie miał miejsce w 2026 roku, zespoły testujące z dużym obciążeniem same strzelałyby sobie w stopę, ponieważ narażałyby się na dużą degradację ogumienia. Przy znacznie większym momencie obrotowym dotyczyłoby to zwłaszcza tylnej osi.

W temacie symulacji oczekiwanego docisku warto też wspomnieć o ciekawostce podrzuconej przez AMuS. Jak wiadomo, w tym celu podczas prób Pirelli tzw. muły jeżdżą przez większość czasu z włączonym DRS-em. W trakcie jednak ostatnich testów pod Budapesztem Ferrari poszło o krok dalej i po otrzymaniu zgody od FIA pokonywało kolejne okrążenia nawet z przednim skrzydłem działającym na podobnej zasadzie jak DRS.