Dyrektor sportowy obiektu w Holandii uważa, że Formuły 1 nie czeka niemiła powtórka z Indianapolis.

GP Holandii powróci do kalendarza F1 po 35 latach nieobecności. Decydując się na ponowne ściągnięcie najlepszych kierowców świata, promotorzy rundy musieli także zgodzić się na zmodernizowanie toru, by umożliwić zawodnikom walkę. Obiekt Zandvoort jest wąski i brakuje mu długiej prostej, na której można łatwo zaatakować.

Ciekawe zmiany będą miały miejsce w czwartym i ostatnim zakręcie. Ten przed wyjazdem na prostą startową zostanie pochylony aż o 18 stopni. Będzie on nawiązywał do tego, po którym do sezonu 2007 włącznie ścigali się kierowcy w Indianapolis.

Holendrzy nie byli w stanie uniknąć pytań o ewentualne kłopoty z ogumieniem na wzór tych, które miały miejsce właśnie w podobnej sekcji w Stanach Zjednoczonych w 2005 roku. Jan Lammers, były kierowca F1, który obecnie jest dyrektorem sportowym GP Holandii, nie ma żadnych obaw.

"Nie spodziewam się żadnych problemów z oponami z dwóch powodów. Po pierwsze, zakręt w Indianapolis jest znacznie dłuższy niż nasz, więc ogólne obciążenie ogumienia było tam znacznie większe. Po drugie, zakręty w Indianapolis mają dość liniowe pochylenie. Tutaj jest progresywne, prawie porównywalne do tych z torów bobslejowych."

"Rozmawialiśmy również z Pirelli w zasadzie od początku, gdy tylko pomyśleliśmy o stworzeniu pochylonego zakrętu w Zandvoort. Rozmawialiśmy z nimi regularnie i dzieliliśmy się wszystkimi aktualizacjami i informacjami."

Na początku grudnia tor informował, że prace idą bardzo dobrze, a efekty powinny być już dobrze widoczne w lutym 2020 roku. Sam wyścig odbędzie się 3 maja i będzie piątą rundą nadchodzącego sezonu, otwierając jego europejską część.